Mieć zwierzę - jak drugie życie

2006-09-28 15:03
Nurek z kamera
Autor: Robert Wujec

By oderwać się od bieżących działań, wystarczy popatrzeć w dal albo... na ryby pływające w akwarium. Obserwacja zwierząt w ich naturalnym środowisku zbliża do przyrody, ale też sprawia, że będzie się o nią bardziej dbało - projektując budynki. Żadna praca nie jest pasjonująca, gdy nie ma się pasji niezwiązanej z zawodem - twierdzą Marcin Piotrowski z MIWO i architekt Andrzej Miklaszewski.

W garażu Marcina Piotrowskiego stoi Kawasaki Vulcan 15: lśniący chopper z dużą kierownicą, taki, który zaczyna dudnić, jak tylko wyjedzie się na drogę. Sekretarz MIWO wyciąga go przy sprzyjającej pogodzie. Warunek jest jeden - nie może wybierać się akurat na oficjalne spotkanie, na którym przystoi mieć garnitur i krawat. Jazda motorem to sposób na odreagowanie stresów. A przy prędkości 120 km na godzinę w pełni chłonie przyrodę. By udało mu się to samo na urlopie, potrzebowałby ze trzy tygodnie czasu. Tę prawdę odkrył kilka lat temu, gdy ściągnął z Niemiec pierwszy motor.

Andrzej Miklaszewski, który wykłada na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej, mając do czynienia z młodymi ludźmi, namawia ich, by znaleźli sobie pasję, która pozwoli im wytchnąć. - Świadomość, że można nagle odskoczyć w inną dziedzinę, niemającą nic wspólnego z wykonywaną pracą, jest bardzo ważna. Potem łatwiej się wraca do przerwanych zajęć - mówi.

Swoje salamandry trzymał wcześniej w Warszawie. Dziś, gdy chce je poobserwować, wyjeżdża w góry Spiszu, gdzie ma drugi dom, albo w Beskid.

Fascynujący milczący świat

Dla Marcina Piotrowskiego motory to druga pasja. Przede wszystkim jest bowiem zapalonym akwarystą morskim. - Pierwsze akwarium miałem w wieku ośmiu lat. Przejąłem je od dziadka, który ze względu na stan zdrowia nie mógł zajmować się nim dłużej. Jako akwarysta przeszedłem tradycyjną drogę. Najpierw hodowałem ryby słodkowodne, a potem - gdy o założeniu akwarium pomyślałem po kilku latach przerwy - chciałem mieć już w domu kawałek morza: skały, ryby, bezkręgowce i roślinki, który przypominałyby mi o wyprawach płetwonurkowych do Egiptu - dodaje.

Morze Czerwone
Autor: Robert Wujec Egipt - Hurghada - Morze Czerwone

Co zafascynowało go w nurkowaniu? Przeświadczenie, że jest się wtedy maksymalnie blisko przyrody, jakby w środku innego świata: ryby pływają między nogami, wszelkich żyjątek można dotknąć, czas - wydaje się - zwalnia, nie ma telefonów, nie ma ludzi, tylko partner, z którym porozumiewa się na migi. - Człowiek, który zawiśnie na wysokości 15 m od dna i 10 m od tafli wody, czuje się jakby latał. Góry nie dostarczają mi takich przeżyć, są zbyt statyczne - przekonuje.

Obecnie ma akwarium o pojemności 400 litrów i pływają w nim głównie błazenki. Docelowo, w domu, który buduje, chce mieć zbiornik o pojemności prawie dwukrotnie większej. Akwarystyka morska, sprowadzająca się do odtworzenia w domu rafy koralowej i zjawisk występujących w morzu, to jego zdaniem ostatni szczebel ewolucji zainteresowań podwodnym światem. W Polsce jest mało popularna i jest nas niewielu, parę tysięcy osób - podkreśla.

Pasja przywieziona w walizce

W domu Andrzeja Miklaszewskiego zwierzęta były, odkąd tylko pamięta. Żółwie, żaby, koty, psy, króliki - wylicza architekt. Nie miał nic przeciwko, gdy jedna z magistrantek - już jako świeżo upieczona pani magister - zamiast kwiatów podarowała mu dwa gekony. W warszawskich warunkach dożyły one trzech lat. Salamandry sprowadził natomiast spod Babiej Góry, gdzie znał wszystkie stanowiska tych płazów.

- Salamandrami zainteresowałem się na początku liceum. Byłem akurat w Gorcach i szedłem na Turbacz. Poznałem wtedy chłopca, który okazał się być synem prof. Rabego z Uniwersytetu Warszawskiego, znanego zoologa. Ponieważ obaj szukali samander, pokazałem im wszystkie stanowiska, o których wiedziałem. Profesor opowiedział mi dużo rzeczy o tych zwierzętach, a ja dwa zabrałem do domu - do Katowic. Pamiętam, jeszcze wtedy marzyła mi się zoologia. W dużym stopniu atmosfera domu sprawiła, że jako kierunek studiów wybrałem architekturę - opowiada Andrzej Miklaszewski.

Z hodowli salamander nie zrezygnował, gdy przeprowadził się do stolicy. Początkowo miał ich pięć, później o blisko trzydzieści więcej. Terrariów stało w ogrodzie kilka, by starsze ze zwierząt nie pozagryzały młodszych. W końcu je wywiózł.

Ze śmiechem wspomina historię, jak - wędrując na nartach wokół Babiej Góry - postanowił odwiedzić Muzeum Babiogórskiego Parku Narodowego. Docenta, z którym mógłby porozmawiać i poradzić się w kwestiach hodowli, nie zastał, natomiast przyjmująca go pani była prawie oburzona jego opowieścią: "To docent przyjeżdża tutaj i bada salamandry, które urodziły się w Warszawie?!"

Bez wprawy, ale z wrażliwością

Marcin Piotrowski walczy z mitem, jakoby akwarystyka morska była tylko dla bogaczy: - Nie jest prawdą, że akwarium morskie powinno być kolejnym atrybutem po kilku mercedesach, garażu i dużej wilii. Oczywiście jest ono droższe niż zwykłe akwarium, ale np. wymieniając ryby słodko- na słonowodne, nie trzeba dokupywać wielu rzeczy. Tylko prawdziwy hodowca musi się wyposażyć w specjalistyczny sprzęt typu kalreaktor czy mikser wapienny.

Akwarium można też mieć w mieszkaniu w bloku. Akcesoria techniczne są proste w obsłudze, a ryby nie potrzebują spacerów. Zabiegi związane z ich karmieniem i inne obowiązkowe kanony działań - jak sprawdzenie poziomu wody czy zegarów - nie zajmują więcej niż kilkanaście minut dziennie.

Podobnie jest z salamandrami, żyją one własnym życiem. Andrzej Miklaszewski: - Jak na amatora ich życie poznałem bardzo dokładnie. Zdarzało się, że za moją namową znajomi jechali w góry tylko po to, by je zobaczyć. Salamandra nie wtapia się w teren i nie ma żadnych barw ochronnych. Sama z siebie nie atakuje (wzorem dla żółto-czarnych pasów, symbolizujących niebezpieczeństwo, było właśnie ubarwienie salamander - przyp. red.). Przekonałem się, że jest to jedno z nielicznych zwierząt, które człowiekowi nie jest ani do niczego przydatne, ani mu nie szkodzi.

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.
Czytaj więcej