Świadectwa energetyczne w ocenie ekspertów
Wszyscy zgodnie twierdzą, że wprowadzenie certyfikatów energetycznych było potrzebne. Zastrzeżenia pojawiają się dopiero przy ocenie procesu wprowadzania i zasad przyjętych w metodologii certyfikacji.
Czy ustawa wprowadzająca unijną dyrektywę energetyczną jest biurokratycznym bublem? Nie mnie oceniać jakość aktów prawnych. Polska Izba Inżynierów Budownictwa aktywnie uczestniczyła – to jedno z jej statutowych zadań – w opiniowaniu tej ustawy i rozporządzeń wykonawczych. Zgłosiliśmy kilka istotnych poprawek – niektóre uwzględniono, a innych nie. Od początku założyliśmy, że świadectwa energetyczne powinni sporządzać wyłącznie wykwalifikowani eksperci po studiach wyższych na kierunkach: architektura, budownictwo, inżynieria środowiska, elektrotechnika lub pokrewnych. Naszym zdaniem dopuszczenie osób po studiach magisterskich na dowolnym kierunku i 50-godzinnym kursie jest głębokim nieporozumieniem. Już w kwietniu 2008 roku krytykowaliśmy metodologię obliczania charakterystyki energetycznej, która jest zbyt skomplikowana. Akt prawny powinien określać wymagania techniczne, a nie stanowić podręcznik metodologii obliczeń. W przypadku budynków użytkowanych obliczenia powinny zaś być oparte na pomiarach z natury. Od krajów UE, które już wprowadziły certyfikaty, takich jak Niemcy, Belgia, Włochy czy Wielka Brytania, możemy nauczyć się choćby tego, że certyfikaty energetyczne powinni wystawiać wyłącznie eksperci, tak jak o tym mówi art. 10 Dyrektywy 2002/91/EC: „Świadectwo powinno być wykonywane w sposób należyty przez lub/i akredytowanych ekspertów”. Trudno dziś powiedzieć, czy certyfikaty spełnią oczekiwania. Założenie było takie, że mają skłonić inwestorów do stosowania energooszczędnych technologii i materiałów budowlanych, a nabywcom dać wiedzę o kosztach eksploatacji budynku związanej ze zużyciem energii. Dzisiaj trudno jednoznacznie określić, jakie kryteria będą decydujące: niższa cena metra kwadratowego czy niższe koszty utrzymania.
O świadectwach energetycznych dyskutowano od paru lat. W końcu są, ale ich wprowadzenie trudno uznać za udane. Wielka szkoda, że tak się stało, bo idea certyfikacji energetycznej budynków jest ze wszech miar słuszna. Po pierwsze wydaje się, że zmarnowano szansę na pozytywną akceptację ze strony społeczeństwa. Likwidacja planowanych klas energetycznych i sformułowanie świadectw w taki sposób, by stały się niezrozumiałe dla przeciętnego odbiorcy, sprawi, że większość właścicieli potraktuje certyfikat jak kolejny podatek, a nie dokument, który może być powodem do dumy. A przecież świadectwa miały zachęcać do bardziej energooszczędnego budowania i racjonalnego zużywania energii. Po drugie szczegółowe przepisy, jak sporządzać świadectwa, ukazały się tak późno, że nie ma szans na dobre przygotowanie szerokiej grupy fachowców uprawnionych do wystawiania certyfikatów, przetestowanie programów komputerowych i przeanalizowanie wyników dla różnych budynków. Kto poniesie koszty tych wszystkich zaniedbań? Niestety inwestorzy,bo to oni muszą zapłacić za świadectwo, jeśli chcą zakończyć budowę i wprowadzić się do domu po 1 stycznia 2009 roku.
Dyrektywa unijna EPBD w sprawie poprawy efektywności energetycznej budynków już działa, jednakże mając w pamięci dotychczasowe działania Ministerstwa Infrastruktury, trudno uwierzyć, że nasze państwo jest zainteresowane zmniejszeniem zużycia energii. Ustawa z 19 września 2007 roku nowelizująca prawo budowlane była niestety tworzona pośpiesznie w ostatnich miesiącach funkcjonowania Sejmu poprzedniej kadencji. Obecnie ministerstwo odpowiedzialne za budownictwo nie jest przychylne wprowadzaniu obowiązku certyfikacji – Polska wprowadziła go jako jeden z ostatnich krajów UE, i to z perspektywą poprawek i kolejnej nowelizacji prawa budowlanego. Nie brakuje głosów krytyki opartej na przekonaniu, że każdy właściciel domu czy mieszkania potrafi określić poziom wydatków związanych z jego eksploatacją i nie ma potrzeby, aby ekspert za kilkaset złotych wydawał na ten temat opinię. Jednak oddziaływanie świadectwa jest o wiele szersze. Ma ono dostarczyć rzetelnej, obiektywnej i porównywalnej wiedzy o energochłonności budynku, aby nabywcy i najemcy uwzględniali nie tylko doraźne oszczędności, ale kierowali się długofalowym rachunkiem korzyści. Egzamin ministerialny, który pozwoli na wydanie pierwszych uprawnień do przeprowadzania certyfikacji, odbędzie się najwcześniej w lutym. Według różnych szacunków już w tej chwili szkoli się albo zostało przeszkolonych kilka tysięcy kandydatów na przyszłych audytorów i tylko od sprawności działania ministerialnych egzaminatorów zależy, jak szybko nowi eksperci zasilą szeregi audytorów. Na ogólnopolskiej liście jest w tej chwili 300 uprawnionych inżynierów. To o wiele za mało, aby nie zakłócić normalnego obrotu na rynku nieruchomości. Teoretycznie już teraz kilkadziesiąt tysięcy magistrów-inżynierów z uprawnieniami projektowymi może wystawić certyfikat energetyczny budynku czy mieszkania. Eksperci z rynku nieruchomości spodziewają się w 2009 roku obniżki cen domów i mieszkań, i to bynajmniej nie tylko ze względu na recesję. Według różnych opinii stracą na wartości przede wszystkim stare, zaniedbane mieszkania, głównie w blokowiskach z wielkiej płyty, ale też te w budynkach z lat 50. Już teraz normą staje się pytanie o koszty ogrzewania. Certyfikat energetyczny pokaże faktyczny stan budynku i określi koszty ponoszone na ogrzewanie. Za każde 100 zł płacone niepotrzebnie co miesiąc za ciepło uciekające przez nieszczelne okna i niedocieplone ściany można po 30 latach kupić mały samochód osobowy. Należy bowiem pamiętać, iż stale rosnące koszty utrzymania nieruchomości będą miały bezpośredni wpływ na nasze wydatki. Nie ma lepszego stympatora niż ekonomiczny. Dlatego też ze zdziwieniem przyjmuję stwierdzenia ministra Dziekońskiego, że świadectwa energetyczne nie będą miały żadnego wpływu na ceny mieszkań czy domów. W krajach skandynawskich, również w Niemczech, certyfikacja energetyczna budynków doskonale wpisała się we wcześniej podejmowane działania rządowe. Szwecja i Dania od lat są liderem we wprowadzaniu wyśrubowanych norm określających minimalne grubości warstwy izolacyjnej ścian i dachów. U naszych zachodnich sąsiadów dodatkowo banki udzielają tanich kredytów na ocieplanie domów. Dyrektywa EPBD uporządkowała różne sposoby podwyższania standardów energooszczędności. Celem nakreślonym przez Komisję Europejska jest obniżenie o 9% całkowitego zapotrzebowania na energię w budynkach w krajach UE do 2016 roku.
Certyfikaty na pewno nie zaszkodzą! Proces certyfikacji to ogromne przedsięwzięcie, którego celem jest podnoszenie świadomości społecznej w zakresie efektywności energetycznej budynków i promocja budownictwa zużywającego mniej energii. Dużym błędem jest przedstawianie certyfikacji jako zamkniętego procesu oderwanego od całości zamysłu dyrektywy EPBD. Nie można ich traktować jak biurokratyczny bubel. Zasady certyfikacji są pełne i szczegółowo opisane. Pojawiają się zarzuty dotyczące metodologii obliczeń, ale podobne stawiane były już w wielu krajach. Metodologia certyfikacji jest pewnym uproszczeniem norm szczegółowych i zawsze mogą pojawić się opinie, że uproszczenie jest zbyt poważne. Z drugiej strony pójście w stronę pełnych metod obliczeniowych spowodowałoby znaczne skomplikowanie procesu i zwiększenie kosztów przygotowania samego świadectwa. Nie do końca uzasadniona jest jednak rezygnacja z systemu klas energetycznych obowiązująca praktycznie we wszystkich krajach. Takie usystematyzowane przedstawienie wyniku obliczeń energetycznych jest zrozumiałe nie tylko dla specjalisty i już na dobre zadomowiło się w świadomości społecznej. Nie ma jeszcze co prawda wystarczająco dużo przeszkolonych audytorów, ale to się wkrótce zmieni. Ustawodawca zapewnił dostęp do zawodu szerokiemu gronu inżynierów budownictwa z wykształceniem magisterskim. Potencjalnie jest to kilkadziesiąt tysięcy osób z uprawnieniami do sporządzania świadectw energetycznych na mocy ustawy. Dodatkowo kilka tysięcy osób kończy kursy, po których mogą przystąpić do egzaminu państwowego i zdobyć potrzebne uprawnienia. Nie zapominajmy też o absolwentach podyplomowych studiów z zakresu auditingu i certyfikacji, którzy po ich zakończeniu nabędą takie uprawnienia. Jeżeli więc pojawią się problemy z dostępem do audytora, to jedynie w początkowym okresie, zanim ci, którzy faktycznie zdecydują się na tę drogę zawodową, nabiorą doświadczenia. Jeśli chodzi o cenę mieszkań czy domów z certyfikatem, ciężko się spodziewać, aby informacja o parametrach energetycznych stała się czynnikiem kształtującym cenę. Należy się raczej spodziewać, że stanie się ona dodatkowym kryterium wyboru nieruchomości w preferowanej lokalizacji.
System certyfikacji budynków w krajach europejskich jest wprowadzany od niedawna. Dobrym przykładem jest Holandia, gdzie powszechna i przeprowadzona systemowo certyfikacja lokali mieszkalnych stała się podstawą do przygotowywania planów modernizacji budynków. Modernizacji zakrojonej na szeroką skalę, m.in. z wykorzystaniem odnawialnych źródeł energii. To pokazuje, że certyfikaty można mądrze wykorzystać jako narzędzie, a nie cel sam w sobie. W tę właśnie stronę powinniśmy iść w Polsce – pozyskiwać informacje i na ich podstawie planować modernizację budynków.