
i
- Wyprawa wystartowała z Le Fayet koło Chamonix, gdzie przez 2 dni oczekiwaliśmy na poprawę pogody w wyższych partiach gór. Niżowy front atmosferyczny położył się, w pełnym tego słowa znaczeniu, cieniem na całej ekspedycji - opowiada Jarosław Caputa. - W końcu nadszedł ten moment i nic już nie mogło nas powstrzymać. Specjalnym tramwajem (Tramway du Mont Blanc) udaliśmy się na wysokość 2372 m n.p.m, skąd rozpoczęliśmy pieszą wycieczkę w kierunku schroniska Tête Rousse (3167 m n.p.m.), położonego powyżej granicy wiecznego śniegu.
Kolejnym etapem górskiej wędrówki było podejście przez Grand Couloir, aż do Aig du Router (3817 m n.p.m.), a następnie wzdłuż grani do kolejnego “campingu” na wysokości 4300 m n.p.m.
- Dokuczała nam choroba wysokościowa. Ciężko było robić cokolwiek, nie chciało się jeść, bolała głowa, a rozrzedzone powietrze nie pozwalało nam na wytchnienie - wspomina z melancholią.
- Około czwartej nad ranem, zaledwie po kilku godzinach snu, wyruszyliśmy w ostatni etap wyprawy – szczyt był na wyciągnięcie ręki. Po 2,5-godzinnej walce z wiatrem, mrozem i zmęczeniem dotarliśmy do celu: wraz ze wschodem słońca stanęliśmy na szczycie. Widok sprawił, że całe zmęczenie odeszło... - Jarosław Caputa powraca do tego niepowtarzalnego momentu.
- Po 15 minutach rozpoczeliśmy odwrót i po kilku godzinach wróciliśmy do Aig du Router, gdzie rozbilismy obóz. Dopiero teraz nadszedł czas na odpoczynek i radość z sukcesu. Następnego dnia zeszliśmy do Le Fayet, gdzie czekała na nas upragniona kąpiel, normalny posiłek i oczywiście impreza. Kolejnego dnia z całą ekipą wróciliśmy do kraju.

i