Prawo, które musi bronić się samo
Z trzydniowym opóźnieniem, ale jednak weszło. Rozporządzenie określające, jak zdobyć zawód audytora energetycznego. Kolejny bubel w polskim prawodawstwie. Kolejna próba kompromisu pomiędzy stroną, która nad wdrożeniem przepisów pracuje od 2003 roku a stroną, która na audycie energetycznym chce najprawdopodobniej zarobić.
Kto reprezentuje drugą ze stron, nietrudno się domyślić. Wystarczy wziąć pod uwagę, że dyskusja - dotycząca powołania nowego zawodu - skupiła się wokół tego, czy obwarować go koniecznością posiadania uprawnień budowlanych czy też nie. Spójrzmy na Unię Europejską: tam świadectwo energetyczne nie jest celem samym w sobie, ale jedynie instrumentem służącym do wspomagania oszczędności energii i obniżenia emisji CO2. Dokument ma pomóc obywatelom w uzyskaniu taniego kredytu na wzniesienie energooszczędnego budynku bądź termomodernizację istniejącego.
W Polsce sytuacja, związana z tworzeniem nowego prawa, od początku zmieniała się jak w kalejdoskopie. By nie zaciemniać obrazu, wybraliśmy tylko trzy daty. Luty 2007 roku: minister budownictwa informuje, że certyfikat energetyczny będzie potwierdzeniem egzaminu, zdanego właśnie przed nim, a po uprzednim przeszkoleniu. Od dawna nie jest już tajemnicą, że odrębna ustawa o systemie oceny energetycznej nie powstanie, a regulacje - wdrażające dyrektywę 2002/91/WE - zostaną włączone w zakres przepisów prawa budowlanego.
I zostają. 19 października 2007 roku to data przyjęcia ustawy o zmianie ustawy Prawo budowlane. 21 stycznia 2008 roku minister infrastruktury podpisuje pierwsze z rozporządzeń. Dotyczy ono szkolenia i egzaminu dla przyszłych ekspertów, przygotowujących świadectwa energetyczne. Co się okazuje? Jedyną grupą, która za ekspertów może być uznawana już dziś, przy czym w żaden sposób nie musi pogłębiać ani weryfikować swojej wiedzy i umiejętności - są osoby z uprawnieniami budowlanymi. Dokument liczy 17 stron. Sporo, bo w znowelizowanej ustawie Prawo budowlane jest to tylko kilka stron, w dodatku żywcem przeniesionych z tekstu dyrektywy. Zawartość obu aktów prawnych odzwierciedla atmosferę, w jakiej powstawały: pośpiechu, chaosu i naruszeń.
Przede wszystkim brakuje konsekwencji co do kolejności działań legislacyjnych. Do końca marca 2008 roku gotowe mają być jeszcze trzy rozporządzenia, zapewniające całościowe wdrożenie dyrektywy (zaczną obowiązywać 14 dni od podpisania przez ministra - przyp. red.). Ustawa, wdrażająca dyrektywę, wejdzie później, bo 1 stycznia 2009 roku. Z tych trzech dokumentów najważniejsze jest rozporządzenie w sprawie metodologii obliczania charakterystyki energetycznej budynku. To oznacza, że nawet jeśli do końca tego roku certyfikat zostanie wydany, to bez metodologii, czyli owego przepisu na potrawę, będzie on nieważny.
A wydany być może, bo audytorów będzie przybywać. Już w kwietniu, maju ruszą pierwsze szkolenia dla nich, a w okolicach sierpnia, września będą oni zdawać egzamin przed ministrem. Alternatywą jest odbycie minimum rocznego studium podyplomowego w zakresie architektury, budownictwa, inżynierii środowiska czy energetyki. Szans na bycie audytorem nie mają osoby z wykształceniem inżynierskim. Odpada więc grupa osób, pełniących na budowie samodzielne funkcje techniczne, które nie mają papieru magistra (por. art. 12 pkt. 2 prawa budowlanego).
Idąc dalej, polskie prawo wprowadza rejestr osób, uprawnionych do sporządzania świadectw. W rejestrze znajdą się jednak tylko ci, którzy przejdą szkolenie i zdadzą egzamin przed ministrem oraz ukończą odpowiednie studia podyplomowe. Co z uprawnionymi projektantami? Z własnych źródeł wiemy, że - szukając dla siebie miejsca na jakiejkolwiek liście - zaczęli zgłaszać się do serwisu www.epbd.pl. Już pięć dni po wydaniu rozporządzenia można tam było znaleźć nazwiska około stu osób. Podważony został też zapis o niezależności ekspertów, przygotowujących świadectwa. Osoba projektująca dom będzie go potem mogła sama ocenić pod kątem efektywności energetycznej.
Pokrzywdzeni mogą czuć się też właściciele mieszkań. Przepisy nie regulują, kto zapłaci za sporządzenie certyfikatu: sprzedający czy np. wspólnota mieszkaniowa. W przypadku budynków ze wspólną instalacją grzewczą taki dokument musi być sporządzony dla całego obiektu. Zakładając, że lokal chce wynająć lub sprzedać tylko jedna osoba, to najprawdopodobniej ona właśnie poniesie koszt certyfikacji. A jeśli mieszkanie jest ruderą, świadectwo może się okazać nieadekwatną oceną tzw. gotowości do spełniania funkcji bytowych. Na najemcę lub nowego właściciela niewątpliwie zaś naniesie zbyt duże, nieuzasadnione koszty.
Ostatnie zdanie nowo wydanego rozporządzenia brzmi: "Projekt został uzgodniony z Urzędem Komitetu Integracji Europejskiej". To dziwne, bo jeszcze w styczniu 2007 roku ten sam urząd zawiadomił o naruszeniu obowiązku wdrażania dyrektywy i formalnym postępowaniu, prowadzonym przez Komisję Europejską (por. "Materiały Budowlane", nr 1/ 2008). Do myślenia daje też to, że swojego nazwiska nie chce publiczne ujawniać żaden z naszych rozmówców.