Karol Heidrich i jego Mostostal Warszawa

2011-08-03 13:26
Poznaj ludzi z branży
Autor: Mostostal Warszawa Karol Heidrich przepracował w Mostostalu Warszawa ponad 40 lat... 

Przepracował w Mostostalu Warszawa blisko czterdzieści jeden lat z czego dwadzieścia trzy na czele firmy. Karol Heidrich były prezes spółki podzielił się z nami swoimi wspomnieniami.

Czy jest jakiś szczególny moment, od którego moglibyśmy rozpocząć Pana wspomnienia?
- To już tak długi czas odkąd mnie nie ma, że sam nie wiem…

Może w takim razie od dnia kiedy został Pan prezesem?
- To była zmiana związana z rozwojem firmy oraz gospodarki. Mostostal Warszawa został sprywatyzowany, weszliśmy na giełdę jako jedna z pierwszych firm budowlanych. Zmieniła się nomenklatura, zaczęła moda na prezesów. Dyrekcja stała się zarządem, na czele zarządu stanął prezes, ale w praktyce nic się nie zmieniło. Mostostalem zarządzałem od 1977 r. W latach 90. nastąpił bardzo duży rozwój firmy, zarówno pod względem organizacyjnym, technicznym jak i technologicznym. Głównym właścicielem był wtedy Elektrim, z czasem Acciona przejęła większość akcji. Rozpoczęto budowanie grupy kapitałowej. W momencie transformacji ustrojowej mieliśmy doskonałą opinię i można było zrobić nawet dużą emisję akcji. Naszym celem było rozwinięcie dotychczasowej działalności. Wykonaliśmy wtedy sporo zakupów związanych również z energetyką. W grupie znalazł się wtedy m.in. Remak, wrocławski Wrobis, firma AMK, czy MPB z Mielca. Pozwoliło nam to wejść na rynek generalnego wykonawstwa. Było to dla mnie zwieńczenie dotychczasowego stażu pracy. W trakcie nie raz słyszałem jak żartowano – przykleiłeś się do tego Mostostalu jakby to było twoje dziecko albo rodzina.

Jak wyglądała Pana ścieżka kariery i jak zmieniał się Mostostal przez te wszystkie lata?
- Przyszedłem do Mostostalu tuż po studiach na Politechnice Warszawskiej. Firma nazywała się wówczas: Warszawskie Przedsiębiorstwo Konstrukcji Stalowych i Urządzeń Przemysłowych „Mostostal”. Dominowały roboty montażowe, we wszystkich branżach poza energetyką. Podlegaliśmy pod Zjednoczenie, w ramach którego było 17 różnych Mostostali. Numer M-1 miało Biuro Projektów w Zabrzu, Mostostal Warszawa był numerem M-2, „najmłodszym”, bo powstał najpóźniej M-17 – Mostostal Export.

- Na początku kierowałem kilkoma budowami, z czasem powierzono mi stanowisko dyrektora Kierownictwa Grupy Robót. Była to terenowa jednostka organizacyjna M-2, bezpośrednio wykonująca roboty na budowach. Ówczesny kierownik p. Kula, ku zaskoczeniu mojemu i wszystkich pozostałych mianował mnie na kierownika KGR-u. To był rok 1965. Myślałem że umrę ze strachu. Dla takiego młodego, nieopierzonego inżyniera, po zaledwie 3 latach pracy, nadzorowanie tak dużej grupy robót - kilkadziesiąt budów z blisko 800 pracownikami, było ogromnym wyzwaniem.

- Na szczęście okazało się, że przysłowia są mądrością narodu, „nie święci garnki lepią”, każdy jakoś zaczynał, o własne nogi się potykał, więc i ja musiałem. Była też masa zabawnych sytuacji, jak starsi stażem sprawdzali młodego inżyniera, co potrafi,  czy wie na przyklad jak chodzić po konstrukcjach stalowych: "Panie kierowniku, Pan tu przyjdzie!" A to była taka beleczka długa na 24 m, szerokości 30 cm, zawieszona 12 m nad ziemią. "No Panie, no nie na nogach, to trzeba siąść na tyłku i przesunąć się na tej belce. Bo Pan zlecisz na łeb!"...

Karol Heidrich i jego Mostosral Warszawa
Autor: Mostostal Warszawa Zębiec 1963 r. Od lewej: Jan Grzesik, Karol Heidrich, Jerzy Bogaczyk

- W międzyczasie odbyłem dwa lata służby wojskowej, a w 1973 r. zostałem naczelnym inżynierem. W tym samym roku mieliśmy też pierwszy kontrakt, który zapoczątkował naszą przygodę eksportową – Zbiorniki Gazowni Berlińskiej. Bardzo trudna technologia spawania. Niemcy patrzyli na nas ze zdziwieniem. Potem kontraktów było więcej, pojawiały się w energetyce i nie tylko. W 1979 r. wykonywaliśmy lakiernię zakładów Opla pod Frankfurtem. Pamiętam, jak po kilku miesiącach naszej pracy w gazecie Frankfurter Allgemeine Zeitung ukazała się informacja o tym, że Polacy budują lakiernię, a w niej takie zdanie: Fachowości, zaangażowania, rzetelności i jakości niejeden Niemiec powinien się od Polaków uczyć.

- To właśnie dobrze rozwinięty eksport, zdobyte doświadczenia i dobra opinia pozwoliły uratować firmę w trudnych latach, jakie nastały po stanie wojennym i w początkach transformacji. W eksporcie mieliśmy około 700 pracowników fizycznych, bezpośrednich wykonawców: monterów, spawaczy, brygadzistów i kierowników. Marka stała wtedy bardzo mocno. Pracownik, który wyjechał na roczny kontrakt, nawet jako kierowca czy magazynier, nie wydając pieniędzy bez sensu, mógł sobie pozwolić na kupno działki, samochodu czy nawet budowę domu. W sumie przez eksport przewinęło się ponad 2 tys. osób. Wiele z nich stało się poszukiwanymi fachowcami. Zagraniczny inwestor, po ich powrocie do kraju, nie raz pytał – Czy ten Kazik, Józek jeszcze tu przyjedzie, bo myśmy się tak przyzwyczaili i wiemy, co on umie, niech przyjeżdża. Te liczne zagraniczne kontrakty: elektrofiltry, kotły energetyczne a także mosty, zbiorniki, hangary, instalacje odsiarczania spalin itp. pozwoliły nam również zaistnieć w dosyć hermetycznej branży, jaką jest energetyka zawodowa.

- Jednym z najtrudniejszych dla mnie momentów były początki Solidarności, kiedy wszyscy wołali: ma przyjechać dyrektor, mamy listę postulatów. Spotkania zaczynały się o 12.00, kończyły o 23.00. Ale w swoich wspomnieniach nie mam sytuacji, w których były poważne zgrzyty. Nawet kiedy powstała Solidarność i uznano, że tych wszystkich dyrektorów trzeba wywieźć na taczkach, podziękować, bo to jest komunistyczna nomenklatura, związkowcy przychodzili do mnie i mówili – Pana to nie ruszą, bo my nie pozwolimy.(...)

Karol Heidrich i jego Mostostal Warszawa
Autor: Mostostal Warszawa Syria 1986. Centrum Olimpijskie w Latakii

- Do niełatwych należał także 2000 rok. Nigdy jednak nie było takiej sytuacji, że o Mostostalu mówiono źle, że firma chyliła się ku upadkowi lub, że trzeba było podejmować jakieś działania naprawcze, ratunkowe. Inna to była ekonomika, niektórzy nazywali ją księżycową, ale istniała kategoria zysku i obowiązek dobrej roboty. Niektórzy mówią – budowało się bez sensu. Z sensem czy bez sensu, przeznaczenie tych dużych inwestycji przemysłowych było właściwe. Budowało się cukrownie, cementownie... obiekty, które dawały zatrudnienie ogromnej liczbie ludzi. Pojawiały się różne problemy socjalne, techniczne, technologiczne, mijał czas, zmieniły się oceny, ale firma stanowiła zawsze bardzo zwarty zespół. Pamiętam, jak Mostostale organizowały w rożnych miejscach Polski spartakiady. Uczestniczyło w nich dziesiątki pracowników. Oprócz tego, praktycznie co roku, odbywały się też rajdy samochodowe. Wątków jest tysiące. To prawie pół wieku. Oczywiście pamięta się rzeczy przyjemniejsze, choć różnych zdarzeń przykrych też było trochę. Budowa w Libii. Lata 70. Ograniczone przyjazdy do kraju. Dodatkowo, bardzo specyficzne warunki pracy. Ludzie nie wytrzymywali tam psychicznie. W święta Bożego Narodzenia, przyszedł sygnał z Polimeksu – realizowaliśmy tam wspólnie prace – że natychmiast trzeba jechać i rozładować atmosferę, bo wystąpiły tak olbrzymie kontrowersje pomiędzy kierownictwem budowy a pracownikami fizycznymi, że może grozić to nawet samosądami. Załatwialiśmy wizy w Rzymie i jechaliśmy... z duszą na ramieniu, nie bardzo wiedząc co zastaniemy.

- Ale reasumując, wspomnienia z kontaktu z pracownikami są bardzo miłe. Myślę, że udało mi się przyzwoicie traktować ludzi. Jak zaczynałem karierę ojciec mówił mi – Wszystko Ci się powiedzie jeśli będziesz pamiętał, że nie pracujesz z podwładnymi, którzy od Ciebie w takiej czy innej formie zależą, tylko z innym człowiekiem, a on, szczególnie w układzie zależności służbowej, oczekuje niedemonstrowania tej zależnościna każdym kroku. Jeśli obowiązki są dobrze wykonywane, to niezależnie od stanowiska, sprzątający plac budowy zasługuje na taki sam szacunek, jak członek zarządu czy dyrekcji. Starałem się wedle tych zasad postępować. Oczywiście to też nie jest panaceum na wszystko, ale bardzo ułatwia funkcjonowanie w firmie. (...) 

- Podczas poniedziałkowych spotkań, które odbywały się regularnie o 14.00 od początku gdy zostałem szefem firmy, lista chętnych do rozmowy ze mną była zawsze długa. Pracownicy zapisywali się w sekretariacie, przychodzili, zasiadali i opowiadali, co ich boli. Prawie instytucja zrobiła się z tych spotkań. Nie wszystkie sprawy związane były z pracą. Jedni wychodzili zadowoleni, inni mniej, czasem z pretensjami, ale bilans wypadał raczej dodatnio. Wspólnie z moimi zastępcami mieliśmy też taki zwyczaj, że przed świętami staraliśmy się objechać wszystkie warszawskie jednostki oraz budowy. Staraliśmy się każdemu uścisnąć rękę, osobiście złożyć życzenia. Część osób co roku naprawdę na to czekało. Potem, jak przychodziło do egzekwowania obowiązków, nie było z tym problemu.
Patrząc z perspektywy swoich 50 lat pracy zawodowej, myślę, że Mostostal Warszawa to był dobry wybór. Także dlatego, że przy tych wszystkich zdarzeniach naszej powojennej rzeczywistości nie musiałem nigdy bać się dzwonka do drzwi o 6 rano.

Karol Heidrich i jego Mostostal Warszawa
Autor: Mostostal Warszawa Od lewej: Karol Heidrich, Bohdan Brym, Mieczysław Kosy

Śledzi Pan losy obecnego Mostostalu Warszawa?
- Tak. Chociaż wiele się zmieniło, 11. rok nie ma mnie w firmie, dalej utrzymuję kontakty z jej pracownikami i staram się być na bieżąco. Nadal ogromnie mnie cieszy jak słyszę, że Mostostal się rozwija i wchodzi w obszary, których myśmy wtedy nie sięgnęli, choć szliśmy w tym kierunku. Obecny prezes też przyszedł w momencie trudnym i wykonał ogromną pracę. Powstała nowa organizacja. Firma rozrosła się i cały czas rośnie. Mimo tego, że nie mam już teraz w niej żadnego udziału, to przyjemna jest świadomość tego, że też mam w niej jakieś zasługi – bo było na czym ją dalej budować.

Karolina Dawidowicz (Mostostal Warszawa)
Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.
Nasi Partnerzy polecają
Czytaj więcej

Materiał sponsorowany