Trudy wdrażania dyrektywy energetycznej
Tzw. dyrektywę energetyczną Polska miała wprowadzić do 4 stycznia 2006 roku. Jednak nie zostało to wykonane, mimo że gotowy był projekt odpowiedniej ustawy. Dlaczego tak się stało i jakie mogą być konsekwencje naszej opieszałości rozmawiamy z Aleksandrem Pankiem, prezesem Narodowej Agencji Poszanowania Energii.
Fakty: 4 stycznia 2006 roku Polska powinna była wprowadzić w życie przepisy dyrektywy UE 2002/91/WE w sprawie charakterystyki energetycznej budynków. Liczy w nazwie oznaczają, że dyrektywa została wynegocjowana i ogłoszona w roku 2002. Polska przyłączając się do Unii w 2004 roku, automatycznie przejęła wszystkie zobowiązania, które zostały ustalone wcześniej. Przy okazji negocjacji nie zastrzegliśmy żadnych terminów przejściowych dotyczących tej dyrektywy, zresztą żaden inny z krajów wstępujących do Unii tego nie zrobił. Dyrektywa promuje działania, które będą prowadzić do zmniejszenia zużycia energii potrzebnej do ogrzewania, przygotowania ciepłej wody, klimatyzacji i oświetlenia poprzez wprowadzenie oceny energetycznej budynków. Wdrożenie dyrektywy 2002/91/WE polega na realizacji czterech zadań:
|
Rozmowa
z dr. Aleksandrem Pankiem,
prezesem Narodowej Agencji Poszanowania Energii
Mieliśmy wprowadzić tę dyrektywę do 4 stycznia 2006 roku...
- Mieliśmy, ale nie zrobiliśmy tego, mimo, że gotowy był projekt odpowiedniej ustawy. Prace nad projektem rozpoczęły się w 2004 roku - a więc już na starcie byliśmy o dwa lata spóźnieni w stosunku do starych krajów członkowskich - kiedy to przy Departamencie Architektury i Budownictwa Ministerstwa Infrastruktury utworzone zostały grupy eksperckie, które otwarcie miały dyskutować nad najlepszymi rozwiązaniami. Całość prac koordynowało Zrzeszenie Audytorów Energetycznych. W projekcie zawarte były propozycje projektów aktów wykonawczych, dotyczyły one m.in. sposobu oceny budynków i tego, jak przygotowywać świadectwo energetyczne oraz określenia kto ma mieć takie uprawnienia.
Dlaczego, skoro przepisy były gotowe, dyrektywa nie została wprowadzona?
- Ówczesne kierownictwo resortu infrastruktury odpowiedzialne za budownictwo stwierdziło, że te projekty nie spełniają ich oczekiwań i postanowiło wprowadzić dyrektywę zupełnie inaczej. Jednym z głównych zastrzeżeń do naszej pierwotnej propozycji było, że my proponowaliśmy wyrażać charakterystykę energetyczną bezwymiarowym wskaźnikiem tak jak w pralkach, lodówkach, silnikach elektrycznych, a zużycie energii zamieściliśmy na drugiej stronie świadectwa. Kwestionowano również, że wprowadzamy pojęcie budynku referencyjnego oraz chcemy charakterystykę określić w sposób obliczeniowy, a nie mierząc zużycie energii w budynku. Wyjaśnijmy, że budynek referencyjny to teoretyczny budynek o takich samych wymiarach i kształcie jak budynek oceniany, jednak spełniający aktualne wymagania - warunki techniczne - w pełni, ale na poziomie minimalnym. Prace na tym projektem były jawne, publiczne i bardzo ożywione, np. przez jeden rok udowadnialiśmy decydentom i niektórym ekspertom, że na podstawie pomiaru z miernika nie można wnioskować, jaka jest klasa energetyczna budynku, że to jest tylko jeden wynik w konkretnym przypadku obciążony wieloma czynnikami. Odmienne zdanie niż decydenci mieliśmy również na temat tego, kto może dokonywać oceny budynku.
Jaką więc sytuację mamy na dzisiaj?
- Przepisy powinny były być przygotowane do stycznia 2006 roku. Te kraje, które nie mają odpowiedniej liczby ekspertów mogących dokonywać oceny, mogły wystąpić o 3-letni okres przejściowy, co oznaczałoby, że dopiero od 1 stycznia 2009 roku zaczyna się dokonywanie oceny wszystkich budynków. Nie dotyczy to jednak przygotowania przepisów i wymagań, które miały być opublikowane w styczniu 2006 roku z trzyletnim okresem wejścia w życie. Ten fakt umknął uwadze ówczesnemu kierownictwu Ministerstwa Budownictwa, bo uznano, że mamy trzy dodatkowe lata na przygotowanie przepisów. I dlatego rok i dziewięć miesięcy po terminie wdrożenia dyrektywy przyjmujemy (we wrześniu 2007 na ostatnim posiedzeniu przed rozwiązaniem się Sejmu - red.), nowelizację Prawa budowlanego, z której wynika, że w ogóle problemu ekspertów nie ma. Gdy przepisy wykonawcze będą ogłoszone, każdy inżynier mający uprawnienia do projektowania, bez żadnego przeszkolenia, będzie mógł wystawiać świadectwo energetyczne budynkowi. Sprawa jest paradoksalna, bo skoro w Polsce nie ma problemu specjalistów, to dlaczego korzystamy z 3-letniego okresu przejściowego na ich wykształcenie? Dyrektywa wyraźnie to podkreśla, ale jak widać każdy rozumie jej zapisy inaczej. Do tego stopnia inaczej, że w pewnym momencie uznano w resorcie, że dyrektywę wdrożyliśmy w 1995 roku, a zatem na długo przed jej sformułowaniem.
Co jeszcze wynika z tej nowelizacji Prawa budowlanego?
- Jest tam jeszcze na przykład kilka paragrafów dotyczących dyrektywy 2002/91/WE, ale są one sformułowane w sposób tak niejasny, że nie za bardzo można się zorientować, o co w nich chodzi. Dotyczy to np. oceny energetycznej mieszkań w budynkach zasilanych z sieci. Innym, zupełnie kuriozalnym, rozwiązaniem w noweli jest ustosunkowanie się do problemu wyrażania charakterystyki energetycznej, a więc do zagadnienia, które powinno zostać rozstrzygnięte w przepisach wykonawczych, gdyż zależy od metodyki wykonywania oceny. To wszystko są zagadnienia, o których dyskutowaliśmy w komisjach sejmowych, wyjaśnialiśmy w artykułach, przekonywaliśmy w czym jest trudność. Cóż, posłowie zdecydowali zupełnie inaczej. Uczestnicząc w pracach komisji miałem czasami takie wrażenie, że nasze argumenty nie są po prostu rozpatrywane. Uważam, że ci, którzy będą opracowywali przepisy wdrożeniowe, będą mieli bardzo trudne zadanie pogodzenia niejasności zapisów ustawy z przepisami wykonawczymi. Może będzie nawet konieczna kolejna nowelizacja w tym zakresie. Wszystkich zainteresowanych przebiegiem dyskusji w Komisji Infrastruktury odsyłam do archiwum Sejmu, które jest dostępne w internecie.
Dlaczego to takie jest skomplikowane?
- Bo jest to zagadnienie interdyscyplinarne. Wiele krajów, mających długoletnie doświadczenia w kwestiach energooszczędności m.in. funkcjonujące systemy oceny energetycznej i auditingu energetycznego, korzysta z okresu przejściowego, bo uznały, że ta dyrektywa jest bardzo trudna do wdrożenia, musi pogodzić bowiem kilka różnych interesów: inwestora, właściciela, producentów materiałów budowlanych, mieszkańca, projektanta. Niemcy, mimo że wcześniej zrobiły testową ocenę ponad 1000 budynków, też korzystają z okresu przejściowego. Po tej próbie - przeznaczając na to poważne nakłady finansowe - zaczęli poprawiać metodykę oceny, bo przecież decyzje wynikające z wdrożenia dyrektywy są niezwykle ważne. Dotyczą nas wszystkich i mają różnorodne reperkusje gospodarcze.
Przedstawiciele Ministerstwa Budownictwa jeszcze w połowie roku 2007 twierdzili, że już od 1 stycznia 2008 r. ta dyrektywa będzie wdrażana, że jesteśmy w stanie to zrobić...
- Nie ma takiej możliwości, żeby udało się dotrzymać ten termin - przecież nie są gotowe przepisy wykonawcze, więc jak możemy to zrobić? Działania podjęte przez ministerstwo nie doprowadziły do stworzenia żadnego dokumentu, który mógłby zostać opublikowany chociażby do konsultacji środowiskowych. Na szczęście nastąpiło odnowienie kontaktów ze środowiskiem audytorów energetycznych, właśnie w sprawie powrotu do współpracy w przygotowaniu przepisów wykonawczych w sposób taki, jak prowadziliśmy to w 2005 roku, czyli do działań jawnych i otwartych.
A jakie będą konsekwencje, jeśli nie dotrzymamy zobowiązań?
- Do tej pory trzeba było naprawdę mocno narozrabiać, żeby dostać karę. Teraz Unia zamierza wprowadzić nowy system, nazwijmy go tabelką, w której będą dokładnie określone kary, jakie mogą zostać nałożone na kraj, który nie dotrzymuje terminów. Będą to kwoty od czterech do kilkunastu tysięcy euro za dzień zwłoki. Jeżeli byłoby to nawet 4 tys., to kara za rok niewdrożenia wyniesie... 1,5 mln euro! I wtedy będzie już można bezpośrednio przypisać winę odpowiedniemu ministerstwu za to, że tego nie zrobiło. To nie jest jedyna dyrektywa, której nie wdrażamy, jakby licząc właśnie na długotrwałe procedury karania przez UE.
Czy jest jakieś optymistyczne zakończenie tej sprawy?
- Dogadują się trzy ministerstwa: infrastruktury, gospodarki oraz środowiska i biorą pod uwagę wszystkie potrzeby wynikające z traktatowych, międzynarodowych zobowiązań Polski i na potrzeby tego tworzą jeden, wspólny zespół ekspertów. To by wymagało zmiany ustawy o Prawie budowlanym, a nawet powrotu do pomysłu odrębnej ustawy, zlikwidowania monopolu, a właściwie powołania nowego zawodu audytora energetycznego.
A w pesymistycznej wersji?
- Zostaje tak, jak jest - tzn. zostaną opracowane przepisy, a ponieważ nie będzie czasu ani możliwości sfinansowania odpowiednich badań, to świadectwo energetyczne budynku nie będzie dokumentem odpowiedniej rangi, tylko kolejnym kosztownym papierkiem, który trzeba zdobyć. Nie będzie informowało rzetelnie o standardzie energetycznym budynku, tylko będzie postrzegane jako dolegliwa konieczność. Tym samym, główny cel dyrektywy promującej energooszczędność zostanie wypaczony. Kiedy przyjedzie kontrola z Unii i sprawdzi jak wypełniliśmy zobowiązania, okaże się, że dyrektywa nie została właściwie wdrożona, może zostanie nam nawet nałożona kara. Tylko wtedy, jakie będziemy mieli prawo domagać się od Unii solidarności, np. w sprawie bezpieczeństwa energetycznego?